Archiwum miesiąca: lipiec 2014

Przeważnie zawsze

Grzeje tak, że nawet w cienistym lesie nie ma czym oddychać. Wybrałem się łazić w południe, co okazało się posunięciem bezmyślnym. Aromat rozgrzanego igliwia, żywicy, kwiatów polnych i rozparzonych traw jest upajający, ale gdzieś tak do pięciu kilometrów. Potem zatyka gardło. A ja znów źle obliczyłem trasę i przeszedłem 15 km. Zdjęcia nie oddadzą tego upału:

W telewizji program typu „Trudne sprawy”. Bohaterka dowiaduje się, że jej tytularny ojciec nie jest jej ojcem biologicznym: „Cały świat stanął mi przed oczami.” I dodaje: To jest psychicznie chore.”

Przed obejrzeniem filmu często czytam opinie internautów. Bywa, że są ciekawsze niż sam film. Np. taka: „Nie można porównywać książki do filmu. Przeważnie zawsze film jest gorszy niż książka…”. To bardzo polska opinia. W jednym zdaniu widz orzeka, czego nie powinno się robić, a już w następnym czyni to, czego rzekomo „nie można”. No i to sformułowanie: „przeważnie zawsze”. Niby coś jest nieodwołalne, bo dzieje się „zawsze”, ale dokładnie mówiąc nie „zawsze”, lecz „przeważnie”. Gdyby próbować oddać sposób myślenia naszych rodaków, taka błaha – wydawałoby się – opinia, zagubiona w internetowym gąszczu, byłaby bezcenna.

W domu przez cały dzień lecą „Canzoni & concerti” Adama Jarzębskiego (XVI/XVII wiek). Barok, ale zagrany tak, że słychać pulsowanie swingu.
Ten Jarzębski przeszedł do historii jako wierszokleta dzięki poematowi „Gościniec, abo krótkie opisanie Warszawy” z roku 1643. To pierwszy przewodnik po Warszawie. Zastanawiające jest to, iż po Warszawie oprowadza czytelnika wieśniak, który jest tu pierwszy raz i widząc tyle wspaniałości raz po raz rozwiera gębę w niemym podziwie. I to jest „psychicznie chore”. Bo pierwszy polski film fabularny „Antoś pierwszy raz w Warszawie” (1908) jest dokładnie o tym samym. To wraca w „Nie lubię poniedziałku”, w licznych felietonach Wiecha o „bajerze na Grójec” i sprzedawaniu naiwnym przyjezdnym kolumny Zygmunta. Warszawiak dla dobrego samopoczucia, niezależnie od czasów, łaknie wieśniaka, który go podziwia. Bo jak ktoś jest z innego miasta (a nie daj Bóg z europejskiego) to o podziw raczej trudno.
I jeszcze: dlaczego słucham tych polskich kompozytorów, o których nikt nie pamięta, a nie – jak wszyscy – Chopina lub Szymanowskiego. Niech mówi za mnie muzykolog Marek Szleter: „Źle traktujemy właściwie całą naszą historię muzyki. Za bardzo koncentrujemy się na wybitnych jednostkach, a zaniedbujemy kontekst. (…) Jaki jednak jest skutek? Twórczość mniejszych kompozytorów przestaje istnieć, mamy do czynienia z wybitną jednostką na oceanie nicości. Niestety, później, po latach trudno odbudować kontekst lokalny, bo źródła przepadają, ulegają rozproszeniu. (Muzyka w Mieście 2014/3)
Ponieważ dzieje się niewiele (mieliśmy się ruszyć, ale Dorota się pochorowała) rysunek, który się przyplątał:


Z literatury:
/…/
Życie jest zbyt krótkie
by pić cienkie piwo.

Krzysztof Karasek, Rauber Karasek Lied, w: Twórczość 2014/6

Transcendencja / Transcendence

 

Młody naukowiec (Johny Depp) pracuje nad inteligentnym komputerem, którego zdolność myślenia będzie przewyższała możliwości wszystkich ludzi naraz. W czasie pokrywa się to z atakami terrorystycznymi na laboratoria komputerowe w całych Stanach.
Badacz zraniony kulą z elementami radioaktywnymi ma miesiąc życia. Pomysł – zamiast tworzyć sztuczna inteligencję lepiej zakonserwować żywą. Żona i przyjaciel pozwalają mu zeskanować własny umysł (duszę? świadomość?) do komputera. Ciało umiera, ale jego umysł (?) odzywa się z komputera. Brakuje mu jednak mocy obliczeniowych i domaga się przyłączenia do sieci. A tam zasysa wiedzę z tysięcy baz danych. Żona organizuje mu centrum komputerowe w dziurze zabitej dechami. Potrzebuje tego, bo chce ewoluować, rozwijać się w skali niewyobrażalnej. Z czasem dokonuje przełomów w medycynie, prowadzi przy pomocy robotów skomplikowane operacje. Tworzy ludzi, którzy posługują się „wspólnym umysłem”. Nawet zreplikował się do własnej byłej postaci fizycznej.
Na końcu wszystko to zakałapućkane. Wirtualny naukowiec zyskuje niebywałą władzę nad światem, ale ponieważ jest człowiekiem prawym, nie czyni z niej niegodnego użytku. Ale czy można zaręczyć, że nie zmieni poglądów? Czy więc racji nie mają przedstawiciele rządu, którzy chcą go zabić widząc w nim  potencjalną bombę wodorową o globalnym zasięgu?

Morgan Frejman, jak zwykle, tylko odrobinę niżej od Pana Boga. Johny Depp nie ma co grać – płaska twarz na ekranie komputera.

Maszyna, która ma myśleć i czuć jak człowiek. Tylko pytanie – jaki człowiek? Ten problem powstał już przy wszczepianiu mózgu Frankensteinowi.

Transcendencja / Transcendence, reż. Wally Pfister, 2014 filmweb

Od Gomółki do Gomułki

Wczoraj upał, że nie było czym oddychać, dziś lało od rana. Pan ze stacji benzynowej, który tankował mi bak: „- Jak pan myśli – lepiej jak jest upał, czy jak leje?” Poprosiłem o jakieś łatwiejsze pytanie.

Akurat rocznica jak Sted powiesił się na klamce (1979). Na klamce! Zdolny był, widać, nie tylko w literaturze.

Znowu kapryśny los każe rzucić pielesze i gnać w nieznane. Jedziemy sprawdzić, czy Violetcie Villas postawiono jednak postument przy kościele parafialnym w Lewinie Kłodzkim (bo pochowana została wbrew własnej woli na Powązkach). Internet w tej kwestii: „Pomnik powinien stanąć w rynku w Lewinie. I ławeczka z jej piosenkami.” Jakiś złośliwiec pyta od razu: „A może Wawel?”
No, a w jej domu teraz podobno melina pijacka. Może się załapiemy na jakąś imprę?

Cały dzień z moich nowych głośników bardzo stary Gomółka. Konkretnie: Mikołaj. I jego „Psalmy”. Do tłumaczeń Jana Kochanowskiego, jak wiadomo. Kompozytor pisał we wstępie:
Są łacniuchno uczynione
Prostakom nie zatrudnione
Nie dla Włochów, dla Polaków
Dla naszych, prostych domaków.
Czyli akurat dla mnie.
W życiu to ja się nasłuchałem bez porównania więcej Gomułki. Konkretnie: Władka. Zresztą imię mam po jego konspiracyjnym pseudonimie, bo tatusiowi się coś porobiło w głowę i uwierzył w „odwilż”. „Odwilż” przeszła jak rękę odjął, a imię pozostało.
Po Mikołaju nie została żadna podobizna. Tylko sztych nagrobka z Jazłowa:

Po Władysławie mamy pełny serwis foto. Przytaczam dla rozróżnienia:

Z łączki literackiej.
Senior prozy polskiej, Józef Hen, nieustannie zajęty własną sławą pisarską i pozycją w świecie literackim. Najczęściej bez efektów, bo miejsca na listach lektur i zaszczyty jakoś go omijają.

Powiedziano w Czytelniku, że jakaś entuzjastka chce mnie koniecznie poznać. Podszedłem do niej, ona z wyciągniętymi w moim kierunku rękami wykrzyknęła: „Kolumbowie! Jaka cudowna książka!”. Ja, spokojnie: „To nie ja, to Romek Bratny”. Ona, po chwili, machnąwszy ręką: „Pan też jest niezły…”.
(W krzyżówkach zdarza się, że przypisują mi autorstwo Lotnej; „Hen” to bardziej nadające się do krzyżówki nazwisko niż „Żukrowski”).

Z: Józef Hen, Dziennika ciąg dalszy (styczeń 2009 – styczeń2010), w: Twórczość 2014/6

W książce o „kobietach upadłych” w dawnej Polsce czytam (na marginesie głównego tematu) o balach w szpitalach dla chorych psychicznie. „Już w 1894 roku piotrkowski >>Tydzień<< donosił o organizacji wieczorków muzycznych i tańcujących, a nawet hucznych zabaw karnawałowych. W tym balu kostiumowego, podczas którego: Obłąkani i obłąkane w efektownych kostiumach, które przygotowane były przez samych chorych, z zapałem oddawali się tańcom i odzyskiwali podczas zabawy zupełne pozory zdrowia. Tańce szły dziarsko, zwłaszcza mazur.”
Może jak bym sam ruszył do mazura („Do mazura stań wesoło…”), to i mnie by się poprawiło?

Poza tym, gdyby kto pytał, to lilie wodne na jeziorze Jarosławieckim mają się całkiem nieźle:

Noe: wybrany przez Boga / Noah

 

Streszczony kawałek Księgi Rodzaju z elementami fantasy (islandzkie pejzaże, potwory itd.). Na boku zostaje kontrast okrutnego Jahwe i miłosiernego Adonai, dwóch wizji Boga w Starym Testamencie. W warstwie religijnej to prosta czytanka z katechizmu dla dzieci. Na żadne poważne pytania nie próbuje odpowiedzieć. Po co ktoś sensowny bierze się za superprodukcję, która w sensie intelektualnym zwyczajnie go przerasta?

Patriarchowie noszą się i mówią jak rasowi hollywoodzcy aktorzy. Noe (Russel Crowe) po powrocie do jaskini wita się z żoną jak mąż wracający z biura.
Zabija obcoplemiennych myśliwych, ale uroczyście pali zwłoki własnego psa, a nie ludzi.
To zawsze śmieszy, kiedy patriarcha biblijny mówi po angielsku. I jeszcze strzela bon motami.

Anthony Hopkins jako Matuzalem – gra krotochwilnie i farsowo. Zupełnie nie pasuje do tej nabzdyczonej tonacji. Swojego syna, Noego, zaprasza na „cup of tea”.
Cham, jeden z synów patriarchy, ma, jak w Biblii, naturę podglądacza. Voyeryzm.
Jeff Bridges jako potomek Kaina i naturalny przeciwnik Noego. Cóż, musi być jakiś czarny charakter, a co za tym idzie, wiarygodny konflikt.

Najciekawsze, kiedy Noe nie decyduje się pomóc tonącym i wziąć ich do arki. Mimo zachęt własnej rodziny. On wie, że inni muszą zginąć w imię ufundowania lepszego świata. Tylko czy ten nowy świat rzeczywiście będzie lepszy? W dodatku jest przekonany, że Boski plan polega na tym, by wygubić ludzkość, łącznie z załogą arki. A tu jego syn zostaje ojcem, czyli ludzkość ma mieć ciąg dalszy. Co teraz robić? Sprzeniewierzyć się misji, jak ją rozumie?
Ale ludzkie instynkty w nim zwyciężają. A i Stwórca postanawia dać ludzkości jeszcze jedną szansę.
Dosyć to bełkotliwe.

Najwięcej wątpliwości moralnych ma Cham. Inni to kukiełki.

I te odzywki: „Everything’s gonna be all right!”

Noe: wybrany przez Boga / Noah, reż. Darren Aronofsky, 2014 filmweb

Cynizm sięgnął dna

Przypadkiem wpadłem na stary PRL-owski przebój „Kiedy dzień za nocą goni, my szukamy naszych dłoni” w jakimś nowym wykonaniu. I coś mi się nie zgadza. Bo teraz nieznani mi artyści śpiewają: „Kiedy dzień za nocą goni, my szukamy swoich dłoni”. Niby to samo, ale nie całkiem. Choć też mam to samo. No, bo często sam rankiem „szukam swoich dłoni”. Niekiedy zajmuje mi to nawet pół dnia…
Przy okazji znana fraza z evergreena disco polo pt. „Czarownica”. Bawiło mnie to już na początku lat 90. „Na podwórzu kundel biały pręży się jak bury kot”. Choć pewnie miało być „pręży szyję bury kot”. Także  Bałtroczyk zwrócił w jakimś monologu uwagę na tę cudowną frazę.
I pomyśleć, że kiedyś Seweryn bezbłędnie śpiewał: „Asfalt ulic jest dziś śliski jak brzuch ryby”…
Z tej samej serii. W tygodniku „W sieci” Marek Jurek atakuje PO: „Ci ludzie, którzy rechocząc przy najlepszym winie, opowiadają sobie dowcipy o poniżaniu kobiet w domach publicznych, chcą potem konwencją antyprzemocową reedukować społeczeństwo. Cynizm sięgnął dna.”  Pewnie miało być: „Cynizm sięga szczytów”. Bo jak „cynizm sięga dna”, to właściwie go nie ma, więc o co tyle hałasu? Żona Jurka, Iza, skończyła polonistykę. Studiowaliśmy razem. Bardzo dobrze się zapowiadała.

Płyta Agi Zaryan (właść. Czulak, a z domu: Skrzypek – takie pseudonimowanie zawsze jest nieco zabawne) – „Remembering Nina&Abbey” z piosenkami Niny Simone i Abbey Lincoln.  Jesienią zeszłego roku „złota płyta”. Oszczędne, kameralne aranżacje, klimatyczny wokal. Na zakończenie dla – nic lepszego.

W piśmie dla młodzieży katolickiej „Wzrastanie” (numer wakacyjny) artykuł pt. „Ewangelia warszawska”:
„Z narodzeniem Pan naszego Jezusa Chrystusa było tak. Józef, poślubiony Marii, uważany był za eksperta w dziedzinie stolarki. Gdy dowiedział się, że poważna firma deweloperska z Warszawy potrzebuje fachowców, zgłosił swoją ofertę i został przyjęty. Ponieważ firma zapewnia nowemu pracownikowi mieszkanie, przeto przybył do Warszawy wraz ze swoją małżonką, która za sprawą Ducha świętego spodziewała się dziecka. Gdy wysiedli w pociągu na Dworcu Centralnym, okazało się, że przedstawiciel firmy nie przyszedł na umówione spotkanie. Józef zadzwonił z automatu dworcowego i dowiedział się, że firma splajtowała, a jego umowa o pracę jest nieaktualna. Zaczęło się ściemniać, było zimno, a Józef nie mógł nigdzie znaleźć miejsca na nocleg. Tańsze pokoje zawczasu zarezerwowano, na droższe zaś nie było go stać.
Zobaczył wtedy starego, brodatego człowieka, który ciągnąc wózek z łachmanami, zniknął za wyłamaną kratą w głębi korytarza dworcowego.
– Proszę pana – zawołał za nim Józef. – Nie wie pan przypadkiem, gdzie mógłbym przenocować ze swoją żoną?
– Chodź pan tutaj – uśmiechnął się bezdomny staruszek, charknął i splunął pod automat z coca-colą. – Trochę ciasno i brudno, ale za to ciepło.
Józef wraz z Marią znaleźli przytulny kąt pomiędzy szybem wentylacyjnym a rurami grzewczymi.
Wtedy Maria poczuła wielką rozkosz, gdyż nadszedł czas narodzin Jej jedynego Syna. Położyła Go na styropianie w tekturowym pudle i przykryła gazetami, żeby nie zmarzł.
Gdy dzieciątko zaczęło kwilić, spomiędzy rur i kanałów wyszli bezdomni, otoczyli tekturowe pudło i bardzo się wzruszyli. Wtedy dołączyły do nich chóry aniołów, które wielbiły Boga melodyjnym śpiewem:
– Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ubogim w duchu!
W tym czasie trzech head-hunterów otrzymało e-maile następującej treści: „W Warszawie (Polska) narodził się dziś szczególnie uzdolniony chłopiec.” (…)

Cudowne jest to przekonanie, że „w rurach” mieszkają ludzie prawi, jakże niesłusznie skrzywdzeni przez los. A w tych strzelistych biurowcach same s……ny. Cóż, jestem tu stronniczy. Jak ostatnio mieszkałem w Warszawie, to większą część doby spędzałem w swoim gabinecie na 30. piętrze. Turecki marmur, pleksiglas, szkło i kwiatki, do których pielęgnacji przychodziła specjalna ekipa. Ale to ma swoje konsekwencje. Od tamtych czasów nie jestem już człowiekiem ubogim i prawym, tylko tym drugim. Najwyższy czas wejść „w rury”.

W Poznaniu w słońcu grubo powyżej 30. stopni. Ale to jedno. A drugie, że rudzieją już kasztany, które nie tak dawno promiennie zakwitały:

Te cudowne widoki można podziwiać z najlepiej wyposażonego przystanku autobusowego w Polsce. Zorganizowano go w miejscowości Trzebaw:

Colombiana

 

Scenariusz: Luc Besson. Więc jeszcze jeden wariant dziewczynki, która terminuje jako zawodowa morderczyni. Z motywacją: jej rodziców zabili szefie kartelu narkotykowego z Bogoty.
Dziecko jest nad wyraz sprytne. W Kolumbii pewnie dojrzewa się szybciej (w pewnych sprawach). Kiedy przemyciła się do Chicago deklaruje kuzynowi: „- Chcę być zabójcą. Pomożesz mi?” Trafiła pod dobry adres. Kuzyn jest gangsterem. Z czasem dochodzi do wyników. Perfekcyjnie likwiduje znaczących gangsterów i zostawia swój „podpis”. Aby zobaczył go morderca jej ojca. A ten tymczasem został świadkiem koronnym i siedzi w Nowym Orleanie.
Oczywiście, w perfekcyjnym wykonywaniu zawodu zabójczyni przeszkadza jej miłość (było w filmie „Nikita”).

Zoe Saldana (co za figura!).
Cliff Curtis jako jej amerykański mentor.

Colombiana, reż. Olivier Megaton, 2011 filmweb