Archiwum miesiąca: czerwiec 2014

Wróćmy na jeziora

Koniec odsłuchiwania „Domu cichej śmierci” Kosteckiego. Rzecz toczy się w rodzinie słynnego angielskiego antropologa, w jego willi na przedmieściach Londynu. Umowa jest taka, że – oczywiście – wszyscy mówią po angielsku, tylko dla ułatwienia podane to zostało po polsku. Ale czasem mówią po angielsku jeszcze bardziej. Córka o ojcu (mniej więcej): „Przecież wiesz, jaki jest daddy.” I rozmówca za chwilę odpowiada, że „daddy jest o’kay.”

Dzisiaj był ćwiczony Edgar Alan Poe:  „Morderstwo na Rue Morgue”, „Czarny kot” i podobne. Dziwnie to współgrało z ponurą pogodą. Z obowiązku podaję, że jezioro Kociołek (mam już torsje, gdy je widzę) wyglądało wtedy tak:

Jak ten czas zapieprza. Zboża – do niedawna zielone – dostają już pierwszej pozłoty. Za chwilę żniwa, tuż po nich Wszystkich Świętych, Wigilia…

Po południu Sołacz, poznańska dzielnica parkowo-willowa. Lipy w rozkwicie:

Dzielnica jest stara. Nic dziwnego, że zachowała się tu historyczna informacja o nazwach ulic na jednym ze skrzyżowań. Typuję późny wiek XVII.

Freddie Hubbard (trąbka)z płyty „Outpost” z 1981, kiedy jazzman był w najlepszej formie. Słuchałem wczoraj w markecie (Dorota na zakupach). Wybrałem jednak nieszczęśliwie stolik w kawiarni. Obok jakiś facet nadawał przez mikrofon na temat promocyjnych zakupów. Tu uduchowiona trąbka, a tam obniżki, promocje, okazje. Czy kulturalny człowiek nie ma już całkiem gdzie się schronić? Dzisiaj więc powtórka.

Garść aforyzmów z dawnych wieków. Zawierają bezcenne dziedzictwo przodków:

Jan Fedorowicz (1811 – 1870)
Bydląt wiele, ludzi mało.
Ludzie dzielą się na ludzi i zwierzęta, kobiety na kobiety i gęsi.

Władysław Walenty Fedorowicz (1845 – 1918)
Nie ma nic zupełnie dobrego ani zupełnie złego, zawsze tylko lepsza lub gorsza miernota.

Jan Ignacy Niecisław Baudouin de Courtenay (1845 – 1929)
Znakomita większość ludzi znajduje się w stanie chronicznego przyćmienia umysłu.

Aleksander Świętochowski (1849 – 1938)
Mężczyzna zakrywa swoje pochodzenie od małpy rozumem, kobieta strojem.
Często kształcenie kobiet jest szczepieniem gruszek na wierzbie.
Kobieta nieukształcona cierpi nie dlatego, że nie posiada wiedzy, ale dlatego, że nie może więcej mówić.
Gdy kobieta spostrzeże, że nie podoba się nikomu, zostaje dewotką w nadziei, że podoba się Bogu i wszystkim świętym.
Wzorowy policjant spisując protokół ze swego aresztowanego ojca przede wszystkim go zapyta, jak się nazywa.

Obecność / The Cojuring

 

Podobno najlepszy horror zeszłego roku, czyli “koszmar minionego lata”.
Reżyser to ten od “Piły” sprzed 10. lat. Akcja w początkach lat 70. minionego wieku.

Oczywiście dom na pustkowiu, do którego wprowadza się rodzina. Pies czuje więcej i inaczej niż ludzie – wzbrania się wejść. Zdycha. Wszystkie zegary w domu zatrzymują się o tej samej godzinie. Stuki. Kopanie śpiących. Duch najpierw przemawia do dzieci, bo one maja inną wrażliwość.

Mieszkańcy wzywają na pomoc małżeństwo fachowców od demonów (z kościelną licencją). Ci diagnozują mniej więcej tak: no to ładnie się władowaliście. I wówczas widz rozumie, że to naprawdę poważna sprawa.

Demon się przyzwyczaił do mieszkańców i pójdzie za nimi wszędzie.  „To jak nadepnięcie na gumę do żucia. Zabierasz ją ze sobą.” Konieczne egzorcyzmy miejsca.

To ciekawe – demon wchodzi w przykładną żonę i matkę bez najmniejszego aktu woli z jej strony. Ot, tak od jednego chuchnięcia. Jak by złapała jakiegoś wirusa czy cos podobnego.

Problem w miejscach, gdzie ktoś w sposób gwałtowny rozstał się ze światem. Cóż, każdego dnia mijamy setki miejsc, w których ktoś zginął w podobny sposób. Wystarczy się przejechać samochodem po mieście, a miniemy setki o ile nie tysiące miejsc, w których ludzie zginęli gwałtowną śmiercią. I jakoś tam – odpukać – nie straszy.

Duchy i demony mieszkają w strefach zapomnianych – strychy, piwnice, składziki. I niech tam zostaną: rzadko tam bywamy.

Obecność / The Cojuring, reż. James Wan, 2013

Kwiaty polskie

Deszcz zlał mnie wczoraj w lesie jak burą sukę. Bo w lesie pada nie tylko, kiedy pada. Jak ustanie, to i tak woda kapie z liści. Tego epokowego odkrycia dokonałem po kwadransie stania pod drzewem, kiedy nawałnica już przeszła. Zawróciłem.

Dzisiaj byłem twardszy, choć aura podobna. Wszystko powyżej poszycia ponure i deszczowe, więc fotografowałem nieco pod Tuwima. „Bukiety polskie, jak wiadomo…”

Samochód miałem zaparkowany pod terenami sportowymi w podpoznańskiej wiosce Komorniki. Boiska, korty itp. W sobotę młodzi, wykształceni, z dużych miast szlifują tu formę. Ale organizatorzy wiedzą o swoich klientach coś jeszcze. Na bramie przypięta pośpiesznie informacja:

W Radiu M. pewna publicystka krytykuje rynsztokowy język polityków nagranych w restauracji „Sowa i Przyjaciele”: „Po prostu wylazło im siano z butów”.

Wczoraj poznałem pana Ryszarda Ćwirleja, tego autora kryminałów o Poznaniu i o latach 80. Oboje z Dorotą zawdzięczamy mu wiele miłych godzin. Czytaliśmy wszystko, pojechaliśmy kiedys nawet do Grodziska Wielkopolskiego, aby przejść się po ulicach, które opisywał. Następna powieść w wydawnictwie.

Otworzyliśmy sezon balkonowy, ale nadaremnie. Zimno i ponuro – nie wysiedzi się tam i trzech minut. Smutnie wyglądają te gięte fotele pod zachmurzonym niebem.
Inna sprawa, ze na balkonie trudno wysiedzieć nawet, gdy jest pogoda. Bo na okolicznych balkonach pojawia się sporo ludzi. W jednym zasadniczo celu – wyszli zapalić. Palą, nudzi im się, więc się gapią. Siedzę, czytam i mam pewność, że w tej chwili patrzy na mnie – z nudów, bo niby po co by – co najmniej kilka osób. Niby nic zdrożnego nie robię, ale ciut mnie to wkurza.

Strony rodzinne. „Wczoraj po godz. 22 dyżurny jarosławskiej komendy policji odebrał zgłoszenie, że kobieta będąc pod wpływem alkoholu opiekuje się małoletnim dzieckiem.
Policjanci już po kilku minutach byli na miejscu zdarzenia. Na widok radiowozu, 39-letnia mieszkanka Jarosławia próbowała uciec, ale została zatrzymana.” Dwa promile, nie taka tragedia. Ale jak tylko pojawiają się gliny, to w nogi. To jest nasz, jarosławski atawizm.
Tu zwracam uwagę na sformułowanie „małoletnie dziecko”. W moich stronach dzieci nadzwyczaj szybko dorośleją. Sam jestem przykładem.
I opinia lokalnego Internauty: „Przecież napisaliście, że się opiekowała – za cóż więc zarzuty?”

Głos z witryny Fronda.pl o wycofaniu spektaklu „Golgota Piwnic”: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a zabronili.”

Tokarev

 

Wiązanka motywów gangsterskich z wiodącym udziałem Nicolasa Cage. Teraz biznesmen, niegdyś gangster, który zadarł z Rosjanami. Zabijają mu córkę, on wraz z kumplami próbuje się mścić.
Ale strasznie to nieporadne, akcja się rwie, jak by ją pisało pięciu autorów metodą sztafetową. Twórcy próbują nadrabiać ckliwymi scenami z przytuleniem, stosami trupów i żałobna muzyka, która ma wymuszać na widzą „wczucie się” w tragiczną sytuację ojca, który szuka pomsty. Tyle, że to nie działa.
Rozwiązanie zagadki śmierci dziewczyny także przychodzi nieco z boku.
Wlecze się to jak traktat psychologiczny.
Danny Glover (posiwiał) jako współczujący policjant. Powyżej „Zabójczej broni” już raczej nie podskoczy.
Cage tłucze 10 pudeł, dopiero potem ma jedno celne trafienie.
Pasha D. Lichnikoff – rosyjski mafiozo. W „Szklanej pułapce 5” grał moskiewskiego taksówkarza, który Bruce’owi Willisowi śpiewał piosenkę Sinatry o Nowym Jorku (Willis go poprawiał).

Tokarev, reż. Paco Cabezas, 2014

Uwierz w ducha

Mamy zobowiązanie towarzyskie, że jak nasza koleżanka poczuje pierwsze bóle porodowe, to mąż ją odwozi do szpitala, a my zajmujemy się małą córeczką. W tej sytuacji kopnęliśmy się najdalej do Jastrowia (okolice Piły) – że jak będzie telefon, to będziemy na miejscu w godzinę z hakiem.
A Jastrowie świętuje folklor z Bukowiny. Dlaczego akurat Jastrowie? Może mieszkańcy przywędrowali tu po wojnie z Krużewnik? W obsadzie zespoły z Ukrainy, Mołdawii, Słowacji, Bułgarii, Węgier, Rumunii, no i nasi. Najfajniej było, gdy tańczyli Węgrzy i w połowie kawałka ich kapela zaczęła grać „Glori, glori, alleluja”.
Więc znalazłem się w towarzystwie górali rumuńskich (ja to ten w czerwonym sweterku).

Ale też obok mołdawskiej wersji naszych Jarzębinek.

Na miejscu zobaczyliśmy też ukraińską wersję filmu „Ostatnia parówka hrabiego Barry Kenta”.

Nic więc dziwnego, że w Pile poszliśmy się pokrzepić do baru „Miś”, opatrzonego stosownymi cytatami.

Po drodze miejscowość Ujście. Znane z historii – tutaj (wiadomo choćby z „Potopu”) podpisano kapitulację w wojnie ze Szwedami. I to historyczne miasto – jedna ulica, jak w westernie – zdecydowało się uczynić mieszkańcem honorowym Jana Pawła II. I w porządku. Tylko, że oni sugerują wzniesionym popiersiem, że nasz papież wyglądał tak:

No cóż, o wizerunek papieża za bardzo nie dbają, ale o wizerunek własny – jak najbardziej. Skąd to wywodzę? Ano z cokołu owego postumentu. Bowiem tu nie tylko ozdobnymi literami wypisano, że Rada miasteczka przyznała papieżowi tytuł, ale także stoi wyraźnie wypisany numer uchwały. Konkretnie: X/124/99. Gdyby ktoś niegodnie sugerował, że jest to uchwała nr 97 lub 98, to ma wystawione na pomniku – 99! Bo jak Rada miasta Ujście wyda uchwałę, to warto to uwiecznić na postumencie.

Dla „Lata z radiem” nagrywam jakieś wstawki o duchach w filmie. Kawałek o polskich duchach:
A my, Polacy, to co? Od macochy? Skąd! Polak jak kręci film o duchach, to w jednym obrazku pomieści tyle zjaw, że tym z Hollywood szczęki opadają. Zaczyna się jak klasyczny amerykański horror: chata na odludziu, w chacie impreza, jesienna noc, mgła ściele się jak należy. I jak w amerykańskim filmie nieletnia dziewczynka zaprasza na imprezę duchy. I kroczą poczwary: kochanek w typie wampirycznym, hetman, co przehandlował Polskę, rzeźnik, który wyciął w pień pół galicyjskiej szlachty. Jakby ten orszak zobaczył Stephen King, pociąłby się z zazdrości. Tylko te duchy zamiast rozrywać imprezę na strzępy, jak w filmie hollywoodzkim – ględzą bez końca. Nic dziwnego, że uczestnicy tej domówki kiwają się w dziwnym tańcu i zasypiają z nudów. I nic ich nie budzi, nawet jak śpiewa Niemen a Marek Perepeczko krzyczy coś o jakimś rogu i sznurku, co mu się ostał. Tak, nad tym filmem o duchach nasze kino musi jeszcze popracować.
Czuj duch!

Haiku mistrza Shiki (1867 – 1902)

Czyja motyka?
nikt się po nią nie kwapi
w takim upale –

Dziś letnia burza
zmiotła wszystkie papiery
z mojego biurka.

Dzisiaj na targu
Chciałem kupić karasia
znalazłem karpia.

Czemu kwiaty zwiędły dziś…

Wiadomo – święto. Proponowałem Dorocie, że się trochę podłuży jej sukienkę od pierwszej komunii i niech idzie na procesję sypać kwiatki. Może by nawet coś z tego wyszło, ale ja wyszedłem do lasu, a ona – jak zwykle – zaspała.
Więc po raz kolejny jezioro Kociołek o świcie: nuda.

I z racji uroczystego dnia – nieco świętości po drodze:

Odsłuchuję „Dom cichej śmierci” Tadeusza Kosteckiego.
W Internecie zabawna informacja: „W 1992 r. wydawnictwo wrocławskie Enigma wydało powieść Tadeusza Kosteckiego „Droga powrotna Płowego Jima” jako „Krwawe pogranicze”, której autorstwo przypisano Alistarirowi MacLeanowi (rzekomo napisana w 1962 r. pod tytułem „Bloody Bordeland”) — wydawca korzystając z ówczesnej popularności książek MacLeana wykorzystał wtedy już prawie zapomnianą powieść Kosteckiego (wydana w 1946 r. i nigdy nie wznawiana), w której dokonał zmiany tytułu i autora.”
Aż kusi, by napisać historię miłosną, początek dać na koniec, koniec na początek, w środku: długo, zawile i niezrozumiale. I wydać to jako zagubiony rękopis Williama Faulknera.

Haiku mistrza japońskiego imieniem Issa (1763 – 1827) – przekład, a raczej parafraza Ryszarda Krynickiego:

Początek wiosny:
i od nowa głupota
goni głupotę –

Na naszym świecie
muszą ciężko pracować
nawet motyle –

Wieczorny powiew.
ryby jeszcze nie wiedzą,
że już są w sieci –

Na naszym świecie
przechodzimy nad piekłem –
wpatrzeni w kwiaty.

Z jaką powagą
spojrzała na mnie czapla
późnym wieczorem!

Rodzinna wioska:
nawet ślimak ma tutaj
oblicze Buddy.

I wreszcie moje ulubione haiku tego autora:
Jesienna burza.
Przydrożny burdel kusi:
„Wstęp za pięć groszy”.