Archiwum miesiąca: styczeń 2014

Woń mirry

  • Miniaturzysta – malarz miniatur, zawód taki. Powiedziałbym też, że to taki ktoś, kto wszystkich dookoła przykrawa do najmniejszych rozmiarów, aby samemu poczuć się odrobinę większym.
  • Mirra – wonna gumożywica z kory balsamowców. Dosypywano ja do kadzidła. Uwielbiam, jak wiejski kościółek pachnie mirrą w letni poranek. A do tego zapach lilii z ołtarza…
  • Missing link – u nas: brakujące ogniwo.
  • Muleta – u nas mówi się: płachta na byka. Ale to ta sama czerwona szmatka, którą matador drażni zwierzę.
  • Multa docet fames – Głód uczy wielu rzeczy. U nas się powiada: Bieda dokuczy, bieda nauczy. Jakoś się nie powtarza, że szczęście, dobra passa i powodzenie nauczyło kogoś czegokolwiek. Reklama nauczyciela który zaprasza na kursy angielskiego: „Ja was nauczę!”
  • Multum, non multa – czyli jedną rzecz a gruntownie, a nie dziesięć po łebkach.

 

Samozmażnik – to ja.

To już siedem lat jak odeszła pani Krystyna Feldman. Było to na tydzień przed jej śmiercią. Miałem jakąś robótkę w porannym programie telewizyjnym w Warszawie, a w tym samym programie miało być spotkanie z panią Krystyną. Jakoś tak się złożyło, że z hotelu do telewizji jechaliśmy jedną taksówką. Był zimowy świt, ponuro. Ale zapamiętałem, że pani Krystyna – jak na damę przystało – starała się podtrzymywać rozmowę: zarówno z taksówkarzem, jak i ze mną. Mogliśmy siedzieć milcząc, na co wskazywałaby sytuacja. Ale ta wielka dama rozumiała bardziej niż my, iż skoro sytuacja sprawiła, że spędzamy kęs czasu razem, należy współtowarzyszy bawić rozmową. Potem w telewizji poprosili mnie, bym zadał pani Krystynie jedno pytanie. Zapytałem, czy pamięta minimalną rólkę z filmu dla młodzieży „I ty zostaniesz Indianinem”. Pokazano tam dwie kolejki sklepowe. W pierwszej kupujący stali po prowiant: wszyscy estetycznie ubrani, uśmiechnięci, życzliwi. Pani sprzedawczyni z wdziękiem podawała towar. I druga kolejka – po wódkę. Tu sami mężczyźni. Ubrani niechlujnie, aroganccy i zwadliwi. Odpowiednio do nich – sprzedawczyni. Wściekła, mrukliwa, skrajnie nieprzyjemna. Butelek swym klientom  nie podawała, lecz rzucała z pogardą. W jej postawie wyrażała się cała antyalkoholowa propaganda państwa ludowego. A tą – jakże wyrazistą – sprzedawczynią była właśnie Krystyna Feldman.
Miała gołębie serce i odwrotną urodę. I jak tu się dziwić, kiedy w Internecie parę miesięcy temu wybuchła dyskusja, kto ma zagrać w filmie śp. Prezydentową Kaczyńską? Pierwsza kandydatura była oczywista: Anna Grodzka. „Bo nikt tak nie odda wszystkich niuansów kobiecości”. A druga kandydatura? Oczywiście Krystyna Feldman. A cóż ona, biedaczka, winna?

Tak wypadło, że dziś Światowy Dzień Trędowatych. U nas „trędowaty” ma dodatkowe znaczenie – w spadku po powieści Mniszkówny. Za PRL-u przepisywano ja ręcznie i sprzedawano na bazarach. Jak wreszcie wyszła drukiem na początku lat 70-tych, to pani bibliotekarka wręczała mi ją na krótki termin, w drodze wyróżnienia, jak skarb największy. Przeczytałem ze trzy strony, znudziło mnie. Bo akurat był opis parku, a tam staw: tafle, łabędzie, nenufary. Wszystko ach i och. Pomyślałem: co mnie to obchodzi? Potem nie wracałem do tego nigdy i pewnie już nie wrócę.
A dzisiaj na dziewczyny też się mówi per „trendowata” – jak nie robi nic innego, tylko małpuje najnowsze trendy.

Z frontu gender. W radiu Tok FM Tomasz Wołek odczytał fragmenty zeszłowiecznego polskiego dziełka teologicznego, którego autor omawia zgubne skutki niektórych praktyk seksualnych, np. samogwałtu:  „Samozmażnik powoli zmierza do utraty wszelkich zdolności moralnych. Przybiera powierzchowność głupowatą, lubieżną, zakłopotaną, smutną, zniewieściałą. Staje się leniwym i niezdolnym do żadnej pracy umysłowej. Przytomności umysłu zupełnie brak mu, w towarzystwie jest nieśmiały, niespokojny i pomieszany. Dusza jego osłabiona, padnie ze znużenia przy najmniejszym wysiłku. Pamięć jego rozprzęga się coraz bardziej, nie może pojąć najprostszych rzeczy, ani związać najzwyczajniejszych wyobrażeń”. Jakbym był w moim wieku jeszcze zdolny do samogwałtu, pomyłabym, że to dokładnie o mnie.

Zając, który po nas zostanie

 

Zmarł reżyser Bohdan Poręba. Jego zasługi niech wspominają inni, bardziej godni. Ja przywołam paradoks. Ten mianowicie, że Poręba został przez Bareję sportretowany w „Misiu” jako reżyser Zagajny. To ten, który kręci film o upadku elit sanacyjnych. A jak kot przebrany za zająca wskakuje na drzewo, tłumaczy: „Prastara grusza chroni w swych konarach plebejskiego uciekiniera.”
Jak bym kiedyś zgłupiał do tego stopnia, że by mi się wydawało, iż ludzie zapamiętają mnie z jakiejś książki, recenzji itp., a nie z jednego z wielu idiotyzmów, których się dopuściłem, to przypomnijcie mi reżysera Zagajnego i zająca na gruszy.

Ach, Arbat, moj Arbat…

 

Media zapodają: 76-ta  rocznica urodzin Włodzimierz Wysockiego. Jakoś nie umiałem się z nim skumać. Wolałem Okudżawę. I jak pewna panienka z Ukrainy (Odessitka!) nawiedziła mnie w moim skromnym pokoiku gdzieś ta koło roku 1987, to ja jej – zachwycony – puszczałem Okudżawę. I przy tym Okudżawie miało dojść… Ale wówczas ona przejęła inicjatywę. Jej tekst: „Daj mnie, diełat majo!” będę pamiętał aż do zdechu.